Jan Bełz najstarszy mieszkaniec wsi Tarnawatka  


25.04.2024
Udostępnij



 

          Osobę Jana Bełza z pewnością zna, lub przynajmniej kojarzy, większość mieszkańców nie tylko samej Tarnawatki, ale także sąsiednich miejscowości. Dziś już rzadziej, jednak jeszcze nie tak dawno często spacerował po wsi, jeździł rowerem oraz uczestniczył w każdej uroczystości kościelnej i gminnej. Nie wszyscy jednak wiedzą, jak ciekawą i nietuzinkową postacią jest Pan Jan, dlatego postanowiłem przybliżyć ją naszym Czytelnikom.

          Jan Bełz urodził się w Tarnawatce 25 czerwca 1926 roku. Jego ojciec Franciszek był kołodziejem, stolarzem i cieślą, oprócz tego uprawiał także gospodarstwo rolne. W rodzinie zachował się przekaz, że budował m.in. drewniany most na Wieprzu na drodze prowadzącej z Tartaku do Pańkowa. Matka Eufrozyna zajmowała się domem, pracowała w gospodarstwie oraz wychowywała dwóch synów: Jana i Stanisława.

          Mimo sędziwego już wieku, Jan Bełz doskonale pamięta Tarnawatkę z lat przedwojennych, okresu wojny, a także późniejszych. Będąc jego gościem, usłyszałem wiele historii, w których przewinęli się hrabiostwo Tyszkiewiczowie, przedwojenna Tarnawatka z jej dwunarodowościową ludnością, dawna szkoła, okupanci niemieccy i sowieccy czy chór p. Piwki. Jako dziecko pomagał w gospodarstwie, pasąc krowy. Rodzice posłali go także na naukę do krawca. Niezapomnianym wydarzeniem dla Jana Bełza był dzień jego pierwszej komunii, która miała miejsce w roku 1935. Razem ze wszystkimi dziećmi z parafii sakrament przyjmował także syn Władysława Tyszkiewicza – Jan. Z tej okazji hrabia przygotował nie lada poczęstunek dla wszystkich uczestników uroczystości. Główną atrakcją były ciastka i cukierki! Smak tych, na owe czasy niezwykłych frykasów, p. Bełz pamięta do dziś.  Kolejne wspomnienia nie są już tak wspaniałe, bo sięgają roku 1939 i pierwszych bombardowań, polskich żołnierzy, którym pomagał donosząc mleko i chleb, wreszcie wejścia do Tarnawatki wojsk niemieckich, które okazały się nie być, przynajmniej w tej początkowej fazie wojny, aż tak straszne, jak sowieckie. Pan Jan wspomina, że kiedyś w szkole, nauczycielka nakazała zrobić im modele samolotów. Większość dzieci wykonała je z papieru po cukrze, on zaś nie dysponował tak wspaniałym materiałem i swój model wykonał z drewna, malując go farbą na kolor złoty. Za wykonaną pracę otrzymał najwyższą ocenę, a model pozostał w szkole na wystawie. Jakież było jego zdziwienie, a zarazem pewien rodzaj dumy, kiedy później zauważył swój model zdobiący oficerski samochód niemiecki. Po wycofaniu się pod koniec września 1939 r. Niemców z Tarnawatki, nastąpił około dwutygodniowy okres panowania Sowietów. I wtedy zaczęło się wszystko, co najgorsze – mówi p. Jan – gwałty, oszustwa i kradzieże. Sowieci byli tak nieokrzesani, że ze dworu Tyszkiewiczów wyrzucili wszystkie meble, a w to miejsce nanieśli słomy, na której spali, a w kącie pokoju urządzili sobie latrynę. W czasie okupacji szkoła była nieczynna, więc jako kilkunastoletni chłopiec pracował w zakładzie przerobu drewna w Tarnawatce-Tartaku, znajdującym się pod zarządem niemieckim. Pewnego razu, kiedy razem z kolegami bawili się przy głównej drodze, zauważył nadjeżdżający samochód dyrektora tartaku – Niemca austriackiego pochodzenia. Widząc, że jedna z opon auta jest przebita, zaczął machać w jego kierunku rękoma. Samochód zatrzymał się i wysiadł z niego wyraźnie wzburzony dyrektor. Kiedy zorientował się jednak o co chodziło, uśmiechnął się tylko i odjechał w swoją stronę. Zakład pracy Jana Bełza pracował na potrzeby niemieckie. Zdarzało się tak, że niekiedy pracowano również w niedziele, ale zwoływano wtedy tylko pracowników mieszkających najbliżej. Kiedyś właśnie tym pracownikom przydzielono kurtki zimowe, które stanowiły wówczas dobro niezwykle pożądane. Pan Jan dowiedziawszy się o tym, postanowił zawalczyć o swoje. Zastępca dyrektora, do którego się zwrócił, zrugał go, uderzył w twarz i wyrzucił z biura. Całą tę sytuację zauważył sam dyrektor i nakazał wydanie kurtki Janowi Bełzowi. Być może zareagował tak, bo przypomniał sobie chłopaka, który ostrzegł go o uszkodzeniu auta. Pan Jan pamięta także tragiczne wydarzenia z czerwca 1942 roku, kiedy hitlerowcy rozstrzelali 8 mieszkańców Tarnawatki wyznania prawosławnego. W tym samym roku rodzina Bełzów została wysiedlona ze swojego domu, w którym zamieszkali Niemcy. Przez ponad rok tułali się po Tarnawatce, mieszkając początkowo na Woli, a potem w okolicach cmentarza. Na swoje gospodarstwo wrócili po wypędzeniu okupantów niemieckich. Po wojnie Jan Bełz próbował zdobyć wykształcenie. Zapisał się do szkoły rolniczej w Jaśle. Jak mu się to udało, skoro ukończył jedynie 6 klas przedwojennej szkoły podstawowej, dziś już sam nie pamięta. Braki w nauce dały jednak o sobie znać, bo w Jaśle spędził jedynie rok. Później wraz z kolegą z Pańkowa postanowili zostać rybakami. Wybrali się więc do szkoły na Pomorze. Jednak po 3 miesiącach, za namową kolegi, wrócili.

          Pan Jan pracował we własnym gospodarstwie rolnym. Po ojcu odziedziczył zdolności techniczne. Na wsi był prawdziwą złotą rączką. Naprawiał sprzęty, lutował garnki. Potrafił także robić dziurki w szklanych słojach wykorzystywanych do przechowywania mleka. Miał własną młocarnię i dorabiał młócąc zboże także innych gospodarzy. Dom, w którym mieszka do dziś, wybudował samodzielnie, stosując się jedynie do porad ojca. Nie zarzucił także krawiectwa, którym zajmował się w czasie wolnym od prac polowych. Jak mówi jedna z córek p. Jana – Tata był krawcem zimowym, w przeciwieństwie do mamy, która krawcową była całoroczną. Już po zakończeniu pracy zawodowej zaczął wykonywać w drewnie miniaturki dawnych sprzętów wykorzystywanych na wsi. Dziś te małe dzieła sztuki zdobią, nie tylko parapety domu Jana Bełza, ale także Bibliotekę, Szkołę i Urząd Gminy w Tarnawatce. Co roku z okazji świąt p. Jan ręcznie wykonuje kartki okolicznościowe, misternie wyklejane drobniutkimi elementami i opatrzone stosownymi życzeniami. Oprócz tych zdolności, zawsze fascynowała go muzyka. Kiedy wszedłem na podwórze Jana Bełza, prawie niezapowiedziany, ten siedział pod domem na krzesełku i grał na harmonijce ustnej. Zapytany, gdzie nauczył się grać, odpowiedział, że sam. Najpierw kupował harmonijki na odpustach, ale one grały tylko jeden dzień, a dziś dysponuje już profesjonalnym sprzętem. Pan Jan śpiewał także w słynnym kiedyś tarnawackim chórze organisty Piwki. Razem z nim odnosił sukcesy na terenie całego powiatu. Pieśni z repertuaru chóru potrafi zaśpiewać do dziś. Sam byłem świadkiem wykonania jednej z nich i to po łacinie! Jeszcze kilka lat temu pan Jan Bełz uczestniczył w gminnym konkursie pieśni patriotycznych. Pomyśleć, że takich rzeczy potrafi dokonać człowiek ponad dziewięćdziesięcioletni i to mający problemy ze słuchem!

          W roku 1955 Jan Bełz założył rodzinę. Z żoną Krystyną przeżyli blisko 60 lat, dochowując się trzech córek. Jest także dziadkiem i pradziadkiem. Spokojnej starości dożywa w miejscu, w którym rodzili się jego dziadowie i pradziadowie, w domu, który własnoręcznie wybudował. Nadal dopisuje mu humor i zdrowie. Troskliwą opiekę zapewniają mu córki, które ze swoim tatą przebywają cały czas.

          Pan Jan Bełz zapytany o przepis na długowieczność, odpowiedział: Papierosy spaliłem w życiu tylko dwa, którymi poczęstował mnie ruski żołnierz w 1939 i ledwo z tego z życiem wyszedłem. W życiu wypijałem nawet 4 litry mleka dziennie i tym mogę się pochwalić, wódką nie.            

Dziękując za interesującą rozmowę, usłyszałem: Życzę zdrowia i do końca być na chodzie.

Ja natomiast muszę jeszcze powiedzieć, że kiedy 25 lat temu zaczynałem pracę w Tarnawatce, moim pierwszym interesantem był nie kto inny, jak pan Jan Bełz.

 

Marian Szałapski